niedziela, 21 października 2012

Rozdział 4


Z perspektywy Zayna

Obserwowałem Jasmine, nie wyglądała najlepiej. Chciałem jej wszystko wyjaśnić, powiedzieć o moich uczuciach. Moje serce gnało do przodu, chciało wszystko wyjawić. Jednak rozum nie pozwalał, nie dało połączyć się tych dwóch rzeczy, jedno chciało tego, a drugie tego.  Nie mogłem szastać tak obojętnie moim życiem, przecież ja mam Perrie, kocham ją i chciałbym związać się z nią na całe życie. Ale moje uczucia nie pozwalały działać, odkąd zobaczyłem Jasmine, nie mogę przestać o niej myśleć. Chodzę rozkojarzony i zapominam nawet o pracy, czy dziewczynie. Musiałem to zmienić, chciałem już wychodzić, nie miałem siły na dalsze konwersacje z Jas, musiałem stoczyć walkę z sercem. Niestety rozum wygrał. Nie chciałem w żaden sposób skrzywdzić mojej narzeczonej, ani też Jas. Wtedy to zobaczyłem, zobaczyłem jak jej ciśnienie powoli spada, a oczy zdawały się być ciężkie. Natychmiastowo pobiegłem na korytarz głośno wykrzykując: -Niezwłocznie potrzebny lekarz!
Podbiegła do mnie zdyszana pielęgniarka, popychając mnie weszła do środka. Za nią szybkim krokiem szedł lekarz. Przypatrywał się tej całej reanimacji. Nie długo, do czasu gdy pielęgniarka zauważyła mnie stojącącego ze szklankami w oczach. Miałem udać się do poczekalni, gdzie nerwowo chodziłem wokół krzeseł. Nagle zauważyłem jak lekarz wychodzi z sali, w której leżała dziewczyna ciążąca na moim sercu. Podbiegłem do niego pytając się:
-Proszę pana, co z Jasmine?
-Powiem tak, ledwo ją uratowaliśmy. Gdyby nie pan, dawno by już leżała w kostnicy.
-Czyli żyje?
-Tak, przecież to przed chwilą powiedziałem. Jest w śpiączce, ale niedługo powinna się obudzić.
-Dziękuje.
Odpowiedziałem i wszedłem z satysfakcją, że ją uratowałem. Leżała tam taka blada, słaba. Nie mogłem jej tak zostawić, musiałem być dla niej przyjacielem. Widząc jak cierpi miałem ochotę zostawić wszystko i zabić tego gnoja. Musiałem coś z tym zrobić, przecież,gdy Jas znowu go spotka, ten postąpi tak samo. W ten ujrzałem kogoś w drzwiach, była to cała piątka wraz z Eleanor i jakąś dziewczyną, o ile pamiętam była to Sophie. Podeszła do łóżka łkając na sam widok jej najlepszej przyjaciółki. Harry o dziwo podszedł do niej i mocno ją przytulił.  Nie byłem w temacie co między tym dwojga się dzieje, byłem załamany, nie mogłem na to patrzeć. Wyszedłem z pokoju podąrzając w kierunku drzwi wyjścia. Słyszałem czyjeś kroki i krzyki, abym się zatrzymał. Ja nie mogłem, moim ciałem zawładnął szok, którego nie mogłem się w żaden sposób pozbyć. Stałem już przy swoim samochodzie lekko przekręcając kluczyki w drzwiach. Ku moim oczom pojawiła się zgrabna postać, tej samej dziewczyny, którą wcześniej widziałem płaczącą przy łóżku Jas.
-Zayn, Zayn nareszcie się zatrzymałeś. Ile można za tobą biec i się drzeć. Masz coś ze słuchem?
-Nie!- powiedziałem stanowczo- jeśli pozwolisz chciałbym już jechać do swojej dziewczyny.
-Chciałam Tobie tylko podziękować, za to, że ją tutaj przywiozłeś i, że uratowałeś jej życie.
-Drobiazg, ale proszę nie mów jej o tym, że dzięki mnie się tutaj znalazła. Jak się obudzi, to... zawahałem się, nie miałem pojęcia co powiedzieć....to powiedz, że życzę jej powrotu do zdrowia.
-Okey, jeszcze raz dzięki za wszytko. Cześć
-Cześć- odpowiedziałem wsiadając do samochodu.
Jechałem nie zważając na zasady drogowe, które bynajmniej i mnie obowiązywały. W tej chwili czułem ból jaki kierował moim sercem. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Do wczoraj wszytko było dobrze,  siedziałem z Perrie mocno się przytulając, w ten rozbrzmiał się telefon, który zmienił moje życie o 90 stopni.- Zayn, wyjdziesz z nami wieczorem?- Tam gdzie zawsze o 20.00. Dzwonił Harry, ledwo podniosłem się z wygodnej kanapy przepraszając moją dziewczynę. Udałem się do kuchni, gdzie jak co dzień o tej porze musiałem zażyć leki, które od urodzenia trzymały mnie przy życiu. Byłem chory na serce. Nie funkcjonowało normalnie, tabletki tylko sprawiały, że serce było odporne i biło normalnie. Ukrywałem tą chorobę przed całym światem, przed przyjaciółmi, nie było mi to na rękę, ale gdybym powiedział to na przesłuchaniach do xFactora, na pewno by mnie nie przyjęli. Mógłbym co prawda żyć bez kłamstwa jako nauczyciel biologii, ale wtedy nie poznałbym tylu wspaniałych ludzi. Właśnie ból doskwierał mi w obrębach klatki piersiowej. Wiedziałem, że niezwłocznie muszę wziąć białą kapsułę. Lecz serce nie wytrzymało, ból nasilał się, a ja siedziałem w korku do własnego domu. Szybko wysiadłem z auta i człapałem w kierunku owego budynku.  Ludzie robili mi tylko zdjęcia głupio przy tym spoglądając, zrobiło mi się przykro, że ludzie tacy jak ja dostrzegają mnie nawet w tak ciężkiej sytuacji w roli gwiazdy. Nikt nie miał zamiaru mi nawet pomóc, śmiali się tylko ze mnie, z myślą, że robię to specjalnie. Otworzyłem drzwi mocno trzymając się prawej strony. Na szczęście Perrie była w domu.
-Kochanie, skarbie, przynieś mi proszę tebletki z kuchni. Leżą na bladzie.
Podbiegła do mnie ze wzrokiem zawieszonym nadal na małym opakowaniu. Rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie, po czym wręczyła mi jedną kapsułkę do dłoni. Chwyciłem kubek z wodą i przełknąłem wraz z rzeczą, która pozwoliła mi dalej żyć.
Z perspektywy Sophie
Siedziałam przy Jasmine cały czas nie odstępując ją na krok. Nie wiedziałam czy zadzwonić do Ruby, była już nam tak obca. Nie miała dla nas czasu, nie chciała się z nami spotykać, a nawet nas omijała.  Nie było to zachowanie na poziomie przyjaciółki, wyglądało to jakby nie miała dla nas czasu, albo po prostu stara się o chłopaka. Zawsze tak znikała na parę dni, a potem, że chodzi z jakimś fajnym kolesiem, z którym zrywała dla innego. Chwyciłam telefon i wykręciłam dobrze mi znany numer.
-Cześć, tu Ruby. Jeśli nie odbieram to znaczy, że widocznie zawracasz mi głowę. Oddzwonię później, cya.
Te słowa wywołały we mnie przemoc taką, że roztrzaskałam komórkę o ścianę szpitala powodując lekkie uszkodzenia. Wywołało to dość duży hałas, taki, że Jasmine otworzyła oczy. Delikatnie i z wielką ostrożnością otwierała zaspane powieki. Oczy walczyły ze światłem jaki panował w pokoju. Przyzwyczaiła się i wyostrzyła wzrok.
-Sophie,to ty?
-Tak, ja a co?
-A gdzie Zayn?
-Jaki Zayn, przecież Zayna tutaj nie było, chyba Tobie się przewidziało. Ale dzwonił i kazał ci powiedzieć, abyś wracała do zdrowia.
-Na pewno tutaj był, pamiętam jak przez cały sen siedział koło mnie i szeptał mi miłe słówka do uszu.
-Jas, Zayna tutaj nie było!- powiedziałam zdenerwowana.
-Dobraa Soph, zrozumiałam. Co ze mną?
-Z Tobą, no jak widzisz masz złamane kończyny, no i tą brew rozciętą.
-Ja tutaj nie wytrzymam psychicznie, kiedy wychodzę?
-Pewnie za jakiś tydzień, dobra nw, pójdę zapytać się lekarza- powiedziałam z uśmieszkiem na twarzy.
Z perspektywy Jasmine
Ujrzałam postać Sophie znikającą w drzwiach. Miałam plan, chciałam stąd jak najszybciej uciec. Podniosłam lekko ciało chcąc znaleźć się w postawie siedzącej. Próbowałam stanąć na nogi, ale moje oczekiwania poszły na marne. Przy każdym najmniejszym ruchu ból opanowywał system. Zacisnęłam zęby i wstałam o własnych siłach opierając się na kulach. Założyłam swoją kurtkę i poszłam przed siebie. Wyszłam na korytarz i kuśtykając omijałam pacjentów. Właśnie przechodziłam przez odział kardiologii. Nagle zauważyłam Zayna idącego w kierunku jakiegoś lekarza. Prowadziła  go jakaś wytapetowana blondyna. Zayn ledwo szedł trzymając się za serce, w pewnym momencie nasze oczy się spotkały. Przyspieszyłam kroku, aby być blisko niego. Zayn nie odrywał ode mnie wzroku, pokazując mimikami twarzy i rąk abym nie podchodziła. Z uśmiechem na twarzy, dumna dotarłam do celu.
-Cześć Zayn.
W moją stronę odwróciła się owa blondynka.
-Cześć nw kto- powiedziała z ironią w głosie.
-Jasmine- podałam jej dłoń
-Perrie, narzeczona Zayna- blondynka chwyciła opuszkami palców moją dłoń, w ten sposób pokazując swoją pustość.
-Bardzo miło mi Ciebie poznać, do zobaczenia Zayn.
-Jas, gdzie ty się wybierasz?!
-Jak najdalej stąd, nie chcę się znajdować na oddziale psychicznie chorych.- powiedziałam idąc w głąb korytarza.
-Jas! Czekaj wszystko Tobie wyjaśnię!
-Zayn, nie marnuj czasu na takie mondrale i szmaty.
-Zostaw mnie.
Tylko tyle zdołałam usłyszeć oddalając się z tamtego miejsca. Potem tylko krzyki Zayna i dźwięk jakby upadku czegoś ciężkiego na ziemię. Momentalnie odwróciłam swoje zakłopotane oczy. Ujrzałam tam leżącego na ziemi bezwładnie chłopaka będącego moim ideałem, serce rozpadło mi się na miliony kawałeczków, których nie mogłam poskładać. Obserwowałam jak spanikowana Perrie, szmeri wybiega ze szpitala omijając mnie. Ja natomiast podeszłam do niego resztkami sił, chcąc jakoś mu pomóc. Podeszłam do niego i momentalnie usiadłam. Przyłożyłam ucho do jego serca nasłuchując czy bije, biło ale słabo. Chwyciłam palcami jego nos lekko go przyciskając,następnie wbiłam się w jego usta, dostarczając mu powietrza. Zrobiłam jeszcze masaż serca, który spowodował, że Zayn oprzytomniał. Otworzył oczy i widząc mnie przygryzł dolną wargę. Wpatrywaliśmy się w siebie jak para zakochanych ludzi, którzy szukają szczęścia i nadziei w byciu razem. Chwyciłam jego twarz i pocałowałam jego idealne usta. On pogłebiał nas pocałunek oddający się w namiętność. Nie obchodziło mnie teraz czy go znam, czy nie wiedziałam po prostu, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Przytuliłam się do niego, opierając o jego wyrobiony tors. Wreszcie zasmakowałam prawdziwej miłości, miłości dzielącej mnie na dwie części- zbuntowanej Jas, która nigdy nie zasmakowała miłości i dziewczynę szczęśliwą, której marzenia wreszcie się spełniły. Leżeliśmy tam razem jak para staruszków, która wytrwała wszytko, całe zycie razem. Wiedziałam, że to właśnie Zayn jest tym jedynym, nie obchodziła mnie jego sława, czy też bogactwa tylko jego uczucia, to co miał w środku, w chorym serduszku. Wyobrażałam sobie życie, które istniałoby gdybym pogłebiła się bardziej w smutku i rozpaczy. Nie miałam pojęcia co to miłość, a tak naprawdę dzieliły mnie z nią metry, a nawet milimetry. Od tego momentu zaczynałam prawdziwe życie, życie bez rodziców, Luka, życie tylko i wyłącznie z Zaynem.  Zrozumiałam, że prawdziwych przyjaciół poznajemy tylko i wyłącznie w biedzie.
                                                                                    
Rozdział wyszedł taki sobie. Za wszystkie obrazy dotyczące Perrie Edwards przepraszam, wiem, że ona ma fanki i ja też nią jestem, ale musiałam jakoś ubarwić jej osobę. Ma być tutaj takim czarnym charakterem. Proszę piszcie na mój e-mail. Szukam kogoś na bloga, kto pomoże mi pisać. Patrz poprzedni post. Za wszelkie błędy ortograficzne itd. przepraszam, ale naprawdę się spieszyłam. Chciałam aby ten post był jeszcze dzisiaj dodany.
Pozdrawiam i do zobaczenia za tydzień. *____*
Ps. Może napiszę jakiś imagin xD

5 komentarzy:

  1. Taki sobie? Dziewczyno, żartujesz sobie? Rozdział wyszedł ci bardzo, ale to bardzo świetnie. Nic dodać, nic ująć. :) Kiedy czytam o uczuciach tej dwójki rozpływam się jak czekolada, zalewa mnie nagłe ciepło, a na twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Wierzę, że ta dwójka prędzej czy później będzie razem; bez względu na wszystko. I wiesz co, bardzo podoba mi się jak wykreowałaś Perrie. Czarny charakter - może być naprawdę bardzo ciekawie. :) Poza tym jestem ciekawa, czy dziewczyna będzie walczyła o swojego narzeczonego?
    Czekam, czekam, na następną część. xx

    Przesłuchałam i porównałam oba nagrania i faktycznie, jego głos na inną barwę. No ale cóż, dzisiejsza technologia potrafi zdziałać cuda. Aczkolwiek papierosy też robią swoje.

    www.trzynasty-dzien-milosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Tobie za szczerość. xD
      Między innymi dzięki twoim komentarzom w ogóle jakoś się trzymam. Nikt prawie moje bloga nie komentuje, a dzięki twoim komą wiem, że to ktoś w ogóle czyta.
      Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystkie komy.
      Twój blog jest idealny, masz ogromny talent.
      Pod Twoim każdym postem jest mnóstwo komów.
      Nawet nie będę się teraz do ciebie porównywać, bo byłoby to nie na miejscu. :)
      Pozdrawiam,
      Ania x

      Usuń
  2. Mi się strasznie podoba. Serio świetne. Mam nadzieję, że szybko dodasz nexty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Łooł kotku zajebiste. Oby tak dalej.
    Mary <3 :**

    OdpowiedzUsuń